Przygoda Nelsona z Orlando dobiegła końca. Ten filigranowy wojownik spędził na Florydzie 10 świetnych sezonów, podczas których zdołał wspiąć się na szczyt listy najlepiej podających graczy w historii Orlando Magic. Wszyscy kibice, niezależnie od tego czy byli jego fanami podczas pobytu w O-Town, czy krytykowali go za bycie rzucającym obrońcą w ciele rozgrywającego, są mu wdzięczni za te wszystkie lata i doceniają ile zrobił dla organizacji rodziny DeVos.
Nelson został wybrany z 20. numerem draftu w 2004 roku przez Denver Nuggets, ale jeszcze tego samego dnia prawa do niego zostały wymienione do Magic za przyszłoroczny wybór w pierwszej rundzie draftu. Tym samym w O-Town stworzyła się para graczy, która, jak miało się okazać, stała się jednym z najbardziej rozpoznawanych duetów w NBA. Mowa oczywiście o Nelsonie i Howardzie, choć początkowo nic nie zapowiadało, że Jameer odegra w przyszłości aż tak wielką rolę w Orlando, bo że wokół Howarda będzie budowana drużyna to było niemal pewne.
Pierwszy rok w NBA nie był dla Nelsona łatwy, choć moim zdaniem wypadł lepiej niż można było się spodziewać. W Magic grali wtedy Steve Francis i Cuttino Mobley, a Jameer początkowo nie grał zbyt wiele. Prawdziwą szansę dostał pod koniec lutego 2005 roku, gdy zagościł na stałe w pierwszej piątce w końcówce debiutanckiego sezonu. W ostatnich 26 meczach sezonu zasadniczego, z których 21 rozpoczynał w wyjściowym składzie, zanotował średnie 14,9 pkt, 4,1 zb i 4,7 ast na mecz i tylko 3-krotnie w tych spotkaniach nie przekroczył granicy 10 pkt dając sygnał, że będzie się naprawdę liczył w NBA.
W kolejnym sezonie Nelson wystąpił w 62 meczach Magic, w ponad połowie z nich w pierwszej piątce. Statystyki na poziomie 14,6 pkt, 2,9 zb i 4,9 ast oraz odejście Francisa spowodowały, że Jameer stał się podstawowym playakerem klubu z O-Town na długie lata. W kolejnych 8 sezonach spędzonych na Florydzie, urodzony z Chester w stanie Pennsylvania gracz tylko 8 razy wchodził z ławki i z każdym sezonem stawał się coraz bardziej rozpoznawanym symbolem Orlando Magic i kapitanem z prawdziwego zdarzenia.
Na szczyt swych koszykarskich umiejętności Nelson wspiął się w sezonie 2008-09. Po 42 meczach regular season notował najlepsze w karierze średnie w zasadzie we wszystkich statystykach i walnie przyczynił się do tego, że Magic znajdowali się w ścisłej czołówce drużyn w całej lidze, co zostało docenione wybraniem go do All-Star Game. Wtedy jednak stało się najgorsze, w spotkaniu z Mavs Nelson doznał groźnej kontuzji barku, która wyeliminowała go z gry do końca sezonu. W Meczu Gwiazd zastąpił go Mo Williams z Cavs, a w wyjściowym składzie Orlando - Rafer Alston sprowadzony z Rockets.
Co było dalej pamiętamy... Magic dotarli aż do Finału NBA, w którym ulegli 1-4 Lakersom i w którym Jameer wrócił do gry, jednak jego poziom odbiegał bardzo znacznie od tego, który prezentował przed kontuzją. Nikt nie wie jak potoczyłby się ten sezon gdyby Nelson był zdrowy, nikt nie wie też jak potoczyłby się finał, gdyby Nelson nie wrócił na te kilka ostatnich spotkań. Wielu twierdzi, że należało mu się zagrać w tych najważniejszych meczach, wielu twierdzi, że było to niepotrzebne i popsuło nieco atmosferę w drużynie. Prawda leży pewnie gdzieś po środku.
W kolejnych latach naszym ulubieńcom nie udało się powtórzyć sukcesu jakim było wygranie Wschodu. Z każdym sezonem było wręcz coraz gorzej, aż w końcu w 2012 roku drużynę opuścił Howard. Nelson pozostał jednak lojalny i podpisał z Magic nowy, 3-letni kontrakt. Jameer zawsze powtarzał, że chce zostać w Orlando, bez względu na sytuację. Był prawdziwym kapitanem, wzorem do naśladowania. Mimo, że drużyna po odejściu lidera weszła w fazę przebudowy, Nelson nie narzekał lecz spokojnie robił swoje i dowodził grupie młodych zawodników. Ostatni rok kontraktu Nelsona był gwarantowany tylko częściowo i ostatecznie obie strony doszły do wniosku, że najlepiej gdy Nelson będzie kontynuował karierę w innej drużynie. Tym samym przygoda z Magic gracza z numerem 14 na koszulce dobiegła końca.
"To trochę dziwne, po tym jak spędziłem w tym miejscu 10 lat i dano mi te wszystkie szanse tu w Orlando, trenerzy ukształtowali mnie w gracza i człowieka jakim teraz jestem, GMowie, koledzy z drużyny, po prostu wszyscy, kibice i wszyscy w organizacji odegrali wielką rolę w moim rozwoju jako zawodnik i człowiek." - powiedział Nelson. Dodał też, że decyzja o opuszczeniu Orlando była podjęta wspólnie z zarządem klubu:
"Rozmawialiśmy o tym i czuliśmy, że to dobre rozwiązanie dla obu stron.".Nelson dał Orlando bardzo wiele, Orlando dało równie wiele jemu. Sam zawodnik wspomina chociażby wsparcie jakie okazali mu ludzie na Florydzie gdy w 2007 roku stracił ojca. Pytany o najlepsze chwile podczas pobytu w Orlando mówi:
"To momenty spoza boiska, zachowania fanów, to co do mnie mówili, rodzina DeVos i rozmowy z nimi. To te rzeczy nie związane z koszykówką, relacje z różnymi trenerami, które nawiązałem przez te 10 lat. Wszyscy wiedzą też jak dobre miałem relacje z Otisem Smithem. [...] Dla mnie te sytuacje nie związane z koszykówką dają w dłuższej perspektywie więcej, niż poszczególne mecze czy poszczególne sytuacje w meczach.".
Trudno jednak nie pamiętać wspaniałych chwil, jakie Nelson dał kibicom Magic swoimi zagraniami. Każdy z nas ma pewnie swoje ulubione momenty z nim związane, a dwa najbardziej charakterystyczne z ostatnich lat Nelsona w Magic to game-winner przeciwko Nuggets z 2011 roku oraz mój ulubiony "Big Ball Dance" z minionego sezonu po rzucie na dogrywkę z Bulls. Jedno jest pewne - Nelson zdecydowanie "ma wielkie jaja" i wcale nie musiał tego pokazywać, bo dowiódł tego całą swoją karierą w Orlando. Ale żeby pokazać, że "ma się wielkie jaja" zdając sobie sprawę, że dostanie się za to karę finansową, ale i zdając sobie sprawę, że da się niesamowitą radość kibicom - do tego potrzeba, oprócz wielkich jaj - wielkiego serca.
Game-winner vs NuggetsBig ball danceMam wielką nadzieję i wiarę w to, że Nelson wróci kiedyś do Magic. Mam nadzieję, że zakończy karierę w Magic. Mam nadzieję, że wtedy jego numer zostanie zastrzeżony. Nie chcę by ktoś inny grał w Orlando z numerem 14, bo on zawsze będzie mi się kojarzył z Nelsonem. To nie jest najlepszy gracz w historii Orlando Magic, ale swoją postawą pokazał, że jest jak do tej pory "największym" graczem w historii Orlando Magic. Dlatego mam nadzieję, że kiedyś zobaczymy go stojącego na środku Amway Center, podczas gdy jego koszulka z numerem 14 będzie wędrowała pod kopułę hali, a wtedy w pełni zrealizuje się hasło, które Nelson ma wypisane na plecach: "ALL EYES ON ME".