Wszystko rozpoczęło się 29 października, to wtedy Magicy grali pierwszy mecz sezonu, a pierwszym przeciwnikiem była ekipa Hawks. I cóż tu dużo mówić, zaczęło się żle… Po słabiutkim meczu gracze z Florydy przegrali u siebie 85 – 99. Dwa dni później wszyscy liczyli na łatwe zwycięstwo ze słabymi Grizzlies, ale się przeliczyli. Po celnym rzucie Gay’a równo z końcową syreną lepsi okazali się gracze z Memphis i po dwóch meczach Orlando miało bilans 0 – 2. Na szczęście tak słaby początek sezonu to był tylko mały wypadek przy pracy i od tego momentu nasi zawodnicy zaczęli grać świetnie. W listopadzie Magic zanotowali bilans 13 – 2 przegrywając tylko z Portland i Houston, a pokonując między innymi Dallas czy też dwukrotnie Sixers.
Grudzień również był fantastyczny w wykonaniu Magic, bilans z tego miesiąca to 12 – 3, a gracze z O-Town ograli takie ekipy jak Blazers, Jazz, Lakers i Spurs. Mecz z Portland był niesamowicie ekscytujący, na ok. 2 min do końca nasi przegrywali 100 – 108, ale po świetnej końcówce i celnej trójce Turka w ostatniej sekundzie zdołali wygrać 109 – 108. W grudniu też miało miejsce niesamowite wydarzenie z udziałem Polaka Marcina Gortata. Z powodu urazu dwa mecze opuścić musiał Dwight Howard i nasz rodzynek w NBA dostał szansę na dwa występy w pierwszej piątce jako pierwszy Polak w historii!!! Co więcej, bardzo dobrze w nich wypadł, z Jazz zanotował po 4 pkt i zb oraz 5 bl, zaś z Warriors 16 pkt, 13 zb i 3 bl. Oba te mecze nasza ekipa wygrała. Na koniec starego, 2008 roku Orlando Magic wygrali pewnie z Chicago i zakończyli ten rok z bilansem 25 – 7.
Styczeń to miesiąc ciężkiej próby dla Orlando. Próbą tą miała być bardzo trudna wycieczka za Zachód, gdzie Magic rozegrali 3 bardzo ciężkie mecze – Spurs, Lakers i Nuggets, a do tego czwarty z Kings. Mało osób spodziewało się przywiezienia kompletu zwycięstw, a Magic nie dość, że wygrali wszystkie te 4 mecze, to jeszcze w spotkaniu z Kings wygranym 139 – 107 ustanowili rekord NBA pod względem liczby trafionych w meczu trójek, rzucając celnie do kosza zza łuku 23 razy na 37 prób (w tym 5/5 Nelsona). Po powrocie na Wschód gracze z Florydy przegrali 2 mecze z rzędu, z Celtics i Heat, jednak na koniec miesiąc znów powróciła Magia i nasi chłopcy pokonali bardzo pewnie najlepszą ekipę w lidze, Cleveland Cavaliers, 99 – 88. Ostatecznie bilans stycznia to 10 – 3.
Luty rozpoczął się od pewnego zwycięstwa nad Raptors, lecz następny występ z Mavs wszyscy kibice chcieliby wymazać z pamięci. Nie dość, że Magic przegrali po słabym spotkaniu to jeszcze kontuzji barku nabawił się jeden z najlepszych naszych zawodników, lider naszej ekipy, Jameer Nelson. Po meczu prognozy co do jego powrotu były różne, mówiło się o absencji od kilku tygodni do kilku miesięcy, a najgorszy scenariusz przewidywał nawet koniec sezonu dla PG Magików. I niestety, stało się… Nelson poddał się operacji barku, która wykluczyła do z gry do końca sezonu… Jameer miał wystąpić w All-Star Game, do którego został wybrany przez trenerów kilka dni przed kontuzją, niestety zastąpić go musiał Mo Williams. Podczas Weekendu Gwiazd ekipę Magic rezprezentowało więc dwóch zawodników. Lewis zajął drugie miejsce w konkursie rzutów za 3, Howard był drugi w konkursie wsadów, oboje wystąpili też w Meczu Gwiazd, Howard zanotował w nim 13 pkt, 9 zb i 3 bl, zaś Lewis 8 pkt i 6 zb. Wielu po kontuzji Nelsona zwątpiło w Orlando, stracili oni bowiem zawodnika, który niejednokrotnie był zdecydowanym liderem drużyny i szczególnie w trzecich kwartach grał świetnie pobudzając Magic do walki i biorąc ciężar gry na swoje... barki. Miejsce Jameera w S5 zajął doświadczony Anthony Johnson, jednak trudno było się spodziewać by grał on na takim poziomie jak Nelson. Niedługo potem Otis Smith pozyskał z Milwaukee Bucks Tyronn’a Lue, który grał już kiedyś w Orlando, wymieniając go za Keitha Bogansa. Lue był jednak tylko backupem, Magikom nadal brakowało porządnego rozgrywającego. Zmieniło się to pod koniec lutego. Dzień przed końcem okienka transferowego Magicy pozyskali z Houston doświadczonego i bardzo dobrego gracza, Rafera Altona, oddając w zamian Briana Cooka, Adonala Foyle’a oraz wybór w drugiej rundzie Draftu. Nagle Magic ponownie zaczęli być wymieniani w gronie contenderów. Nie zmienia to faktu, że w lutym bilans Magic nie był już tak dobry jak w poprzednich miesiącach, 8 – 6 to zdecydowanie gorzej niż wcześniej, brak Nelsona był widoczny.
W marcu jednak duża ilość zwycięstw powróciła, z drużyną zgrał się Alston i Magic zakończyli miesiąc z wynikiem 12 – 2 pokonując dwukrotnie Boston, a do tego Phoenix i Utah. Co więcej, gracze z O-Town byli bardzo bliscy pokonania Cavs w ich własnej hali, lecz po wyrównanej końcówce i świetnej grze Jamesa, który był tego wieczoru nie do zatrzymania, ulegli minimalnie gospodarzom Cleveland. Druga z porażek w tym miesiącu była bardzo bolesna, bo naszym katem po raz trzeci w sezonie okazała się ekipa będąca zmorą Magic, Detroit Pistons. Nasza drużna sprawia wrażenie jakby po prostu nie umiała grać z Pistons. Pomimo tego, że grali oni w tym meczu przez większość czasu bez Wallace’a to nasi nie potrafili stawić im czoła i wyglądali jak jakaś inna drużyna niż ta, która wygrała w tym sezonie tak dużo meczów. Należy też wspomnieć, że przed poprzednim spotkaniem z Pistons rywale mieli 8 porażek pod rząd, Magicy pomogli im przerwać tę serię. Niemniej jednak miesiąc ten był bardzo udany i przed kwietniem nasi mieli zapewnione co najmniej trzecie miejsce na Wschodzie.
Kwiecień nie był już dla Magic udany, wyraźnie odpuścili oni końcówkę sezonu nie chcąc złapać niepotrzebnie kontuzji przed playoffs. Sztuka ta średnio się jednak udała, gdyż kontuzji kostki nabawił się Turkoglu. Na szczęście okazała się ona na tyle niegroźna, że odpoczynek Hedo ma objąć tylko końcówkę regular season. Pierwszy mecz kwietnia Magicy przegrali z Raptors, a później jeszcze z Rockers, Knicks, Nets i Bucks. Był to jedyny miesiąc zakończony przez Orlando na minusie, bilans kwietnia to 4 – 5.
Cały sezon 2008/09, dwudziesty w historii drużyny, Orlando Magic zakończyli z bardzo dobrym bilansem 59 – 23. Jako jedyna drużyna, która awansowała do playoff Magic wygrali wszystkie mecze w sezonie regularnym z rywalem z pierwszej rundy (3 – 0 z Sixers w RS). Poza tym Magic uplasowali się na czwartym miejscu w całej lidze jeśli chodzi o bilans, wyprzedzili ich tylko Cavs (66 – 16), Lakers (65 – 17) oraz Celtics (62 – 20). Ponadto spośród czwórki najlepszych Magicy mają najlepszy bilans w bezpośrednich starciach tych czterech ekip. Gracze z Florydy wygrali bowiem z każdym z tych rywali dwukrotnie (2-1 z Cavs, 2-0 z Lakers, 2-2 z Bostonem).
Na prawdziwego lidera drużyny wyrósł Dwight Howard. Przodował on w Orlando w punktach (20,6 pkt/mecz), zbiórkach (13,8 zb/mecz, 1. w NBA), blokach (2,92 bl/mecz, 1. w NBA). Był też drugi w lidze pod względem ilości double-double (63) wyprzedzony tylko przez Davida Lee z NYK (65) oraz czwarty w efficiency. Najlpiej podającym zawodnikiem Orlando okazał się Nelson (5,4 as/mecz), który zanotował też świetną średnią punktów (16,7 pkt/mecz). Lewis osiągnął średnie 17,7 pkt/mecz i 5,7 zb/mecz zaś Turkoglu 16,8 pkt/mecz, 5,3 zb/mecz i 4,9 as/mecz. Marcin Gortat wystąpił w tym sezonie 63 razy, w tym 3 razy w starting five, osiągając średnie 3,8 pkt/mecz i 4,5 zb/mecz (do tego rzucał za 3 ze skutecznością 100% ;-) ). Dobry sezon zagrał również nasz rookie, Courtney Lee, notował on 8,4 pkt/mecz, 2,3 zb/mecz oraz 1 prz/mecz.
PLAYOFFS
W pierwszej rundzie Orlando zmierzyło się z Sixers, którzy zajęli szóste miejsce na Wschodzie. Właściwie nikt nie dawał Philly szans w tej serii, skazując ich na pożarcie przez Magic. A tu na początek… niespodzianka. Po 3 kwartach pierwszego meczu gospodarze z Florydy mieli na koncie o 14 pkt więcej, jednak po koszmarze ostatniej odsłony i rzucie Iguodali na 2 sek do końca to goście wygrali to starcie 100 – 98. Takiego startu PO chyba nikt się nie spodziewał.
Drugie spotkanie Magic musieli wygrać, bo 0 – 2 po dwóch meczach u siebie byłoby wynikiem beznadziejnym. Udało się, gracze z O-Town doprowadzili do wyrównania, ale mecz był bardzo wyrównany i nasi zawodnicy musieli się porządnie namęczyć by go wygrać. Świetne zawody rozegrał Lee (24 pkt), który po dwóch spotkaniach playoffs był najskuteczniejszym graczem Orlando.
Trzeci mecz rozgrywany był w Philadelphii, tam też powrócił koszmar z meczu nr 1 choć spotkanie to miało inny przebieg. Najpierw strata 11 pkt po pierwszej połowie, potem run Magic 17 – 2 w trzeciej kwarcie, aż w końcu rzut w ostatnich sekundach Younga i ponownie dwoma oczkami wygrywają rywale wychodząc po raz drugi w tej serii na prowadzenie. A jednak Sixers nie byli tak słabi jak się wszystkim przed tą serią wydawało…
Mecz nr 4 był raz jeszcze wyrównany. Do przerwy remis, trzecia kwarta dla Magic, ostatnia zaś dla gospodarzy. W końcowej fazie meczu Sixers zbliżyli się do Magic i ponownie zaczęło się robić niebezpiecznie. Na 14 sek do końca był remis, wtedy sprawy w swoje ręce wziął Turkoglu, który wyczekał prawie do końca i na 1,1 sek do zakończenia spotkania trafił za 3. Tym razem to nasi wygrywają game-winnerem i w serii mamy 2 – 2.
Na kolejne spotkanie obie ekipy wróciły do Amway Arena. Magic wygrali to spotkanie jednak mieli w nim sporo pecha. Najpierw Lee dostał od Howard cios w nos (ale rymy :D) łokciem (oczywiście nieumyślnie), zaś po meczu DH12 został zawieszony na 1 mecz za machnięcie łokciem, które musnęło głowę Dalemberta. Jeśli chodzi o sam przebieg meczu, to gospodarze stopniowo budowali przewagę i wygrali zdecydowanie 91 – 78.
W szóstym meczu tej serii Orlando grało bez dwóch podstawowych zawodników, Lee i Howarda. Tego pierwszego zastąpił w wyjściowej piątce Redick, zaś na centrze zagrał Marcin Gortat. Obraz spotkania był o tyle zaskakujący, że w ogóle nie było widać żeby kogoś w składzie Orlando brakowało. Wręcz przeciwnie, wyglądało to jakby nasi zawodnicy napili się jakiegoś Magicznego napoju. Od początku prowadzenie Orlando było niezagrożone, a ostateczny wynik brzmiał 114 – 89. Oznaczało to tylko jedno – Magic są w drugiej rundzie!! Nasz rodak świetnie zastąpił Howarda w S5 notując 11 pkt, 15 zb i 4 prz.
W drugiej rundzie Magicy zmierzyli się z Bostonem, który w pierwszej rundzie męczył się strasznie z Chicago Bulls. Seria Celtów z Bykami była niesamowita, niezwykle zacięta i bardzo widowiskowa, a w 4 z 7 meczów były dogrywki (w meczu nr 6 były aż 3). Pomimo tego, że Celtowie byli nieźle zmęczeni po meczach z Bykami i grali bez kontuzjowanego Garnetta, to i tak większość stawiała na Zielonych.
Magic zaczęli tą serię zdecydowanie lepiej niż poprzednią odnosząc zwycięstwo już w pierwszym meczu na terenie rywala. Gracze z Florydy wygrali różnicą 5 pkt, chociaż po 3 kwartach mieli na koncie o 16 pkt więcej. Najważniejsze jednak, że dowieźli zwycięstwo i było 1 – 0 dla naszych.
O meczu nr 2 żaden kibic Orlando nie chce raczej pamiętać, od początku do końca trwała dominacja gospodarzy i w efekcie 18-punktowa porażka Magic stała się faktem. Po dwóch meczach stan rywalizacji wynosił 1 – 1, a na dwa kolejne spotkania zawodnicy przenosili się na Florydę.
Trzecie spotkanie było podobne do drugiego, tyle że w drugą stronę. Tym razem do Magicy niesieni dopingiem swej publiczności nie dali szans rywalom i wygrali zdecydowanie 117 – 96. Zwycięstwo to gospodarze zawdzięczali głównie skrzydłowym Lewisowi i Turkoglu – odpowiednio 28 i 24 pkt.
W kolejnym meczu wszyscy bardzo liczyli na powiększenie prowadzenia przez Magic i było ku temu bardzo bardzo blisko… Ale niestety nie udało się, mecz był wyrównany, szczególnie w końcówce gdzie wynik oscylował wokół remisu. Na 11 sek do końca 1 pkt więcej mieli nasi, jednak równo z końcową syreną trafił Glen Davis i to Celtics cieszyli się z wygranej.
Game 5 rozgrywany w Bostonie przyniósł ogrom nerwów i złych słów pod adresem ekipy z Orlando. No ale trudno się dziwić, jeśli na 5:39 do końca meczu prowadzi się różnicą10 pkt, a przez kolejne 5:32 nie zdobywa się ani jednego punktu i przegrywa to spotkanie. Magic przegrali wygrany mecz i bardzo skomplikowali swoją sytuację.
Szósty mecz odbywał się w Orlando, Magic musieli go wygrać, a kibice zgromadzeni w hali nie brali w ogóle pod uwagę innego rozwiązania. I nie rozczarowali się, mecz przez 3 pierwsze części był wyrównany, ale decydujące 12 min należało już do gospodarzy. Kibice Magików mogli cieszyć się z wygranej i monster-game Howarda (23 pkt, 22 zb).
Ostatni, decydujący mecz odbywał się w Bostonie. Wszyscy spodziewali się walki na śmierć i życie, była to przecież walka o przetrwanie, o awans, drużyna przegrywająca kończyła tym meczem sezon. Magic od początku zaczęli z kopyta osiągając 10 pkt przewagi po pierwszej kwarcie. Później była bardziej wyrównana gra, ale przewaga naszych utrzymywała się, a już w ostatniej kwarcie rządzili tylko zawodnicy w niebieskich strojach. Magic wygrali 101 – 82 i w pięknym stylu awansowali do Finału Konferencji. Była to niesamowita, pełna emocji seria, o której będzie się długo pamiętać. Magic w Finale Wschodu !!
W Finale EC na Magic czekali już wypoczęci Cavs, którzy w dwóch pierwszych seriach zaliczyli dwa łatwe sweepy nie dając najmniejszych szans ekipom Pistons i Hawks. Trudno się więc dziwić, że wszyscy eksperci zdecydowanie stawiali w tej serii na Lebrona i spółkę, dając Magikom szanse na jedno, góra dwa zwycięstwa.
Początek pierwszego spotkania nie zapowiadał niespodzianki, pierwsza odsłona została wygrana przez Cavs różnicą 14 pkt, od początku to oni narzucili swój styl gry, w pewnym momencie mieli na koncie ponad 20 pkt więcej od gości. Ale po zmianie stron nastąpił zryw Orlando, celne trójki i dobra gra w obronie zaowocowały zmniejszeniem przewagi do 4 pkt przed decydującą odsłoną, która również była lepsza w wykonaniu Magic. Rzut za 3 dający Magikom zwycięstwo trafił na 10 sek do końca Lewis, 1 – 0 dla Orlando, niespodzianka stała się faktem!
Drugi mecz tej serii dla mnie osobiście był jednym z największych ciosów jakie przeżyłem w mej karierze kibica. Przebieg spotkania podobny, najpierw wysokie prowadzenie Cleveland, potem pogoń Magic i znów wyrównana końcówka. Na 13 sek do końca remis, na 1 sek do końca za 2 trafia Turkoglu i kibice Orlando cieszą się już na myśl o wyniku serii 2 – 0. Wtedy stało się jednak coś niesamowitego, Williams podaje do Jamesa, a ten w błyskawicznym tempie rzuca za 3 i trafia… Nagle radość zmieniła się w smutek i złość…
Na szczęście po przeniesieniu rywalizacji do Amway Arena nasi zawodnicy postarali się by smutek z poprzedniego meczu został zastąpiony radością z kolejnego zwycięstwa. Tym razem od początku Magic dyktowali warunki i choć ich przewaga była przez cały mecz dość skromna to zdołali oni wygrać 99 – 89 i ponownie objąć prowadzenie w serii. Po raz kolejny okazało się, że sam Lebron bez wsparcia kolegów meczu nie wygra.
Spotkanie nr 4 było bardzo wyrównane, a o zwycięstwie decydowała dogrywka. Magic znów byli bardzo blisko zwycięstwa w regulaminowym czasie prowadząc różnicą 2 oczek jeszcze na 0,5 sek do końca, jednak wtedy oba osobiste trafił LJ i mieliśmy OT. Na szczęście dogrywka należała do gospodarzy, choć emocje były do końca. W ostatniej sekundzie James znów próbował rozstrzygnąć mecz rzutem za 3, jednak jego próba prawie z połowy boiska była niecelna i to nasi cieszyli się z wygranej i stanu rywalizacji 3 – 1.
Mecz nr 5 był rozgrywany w Q Arena i przebieg miał jak dwa wcześniejsze mecze w Cleveland. Najpierw wysokie prowadzenie Cavs w pierwszej odsłonie, później pogoń Magików i wynik na styku. Tym razem jednak gospodarze spięli się bardzo mocno na ostatnią kwartę i nie dali w niej szans Magikom wygrywając cały mecz 112 – 102 i ratując się tym samym przed wyeliminowaniem z gry.
Tak więc mieliśmy jeszcze jeden mecz, znów na Florydzie. Wygrana Cavs oznaczała powrót na ostatni mecz na ich teren, a tego zawodnicy z O-Town zdecydowanie nie chcieli. Dlatego też od początku królowali oni na boisku, tym razem nawet Lebron nie zagrał tak dobrze jak w poprzednich meczach, za to w Magic szalał Howard, który zanotował w tym meczu 40 pkt i 14 zb. Gospodarze wygrali ten mecz zdecydowanie 103 – 90 i całą serię 4 – 2. Sensacja stała się faktem, Orlando Magic Mistrzami Konferencji Wschodniej !!! Orlando Magic po raz drugi w historii z Finale NBA !!! James było tym meczu tak sfrustrowany, że nawet nie podszedł pogratulować i podać ręki zawodnikom Magic.
Rywalizacja finałowa zaczynała się w Californi, jako że Lakers mieli lepszy bilans w RS. To oni byli zdecydowanym faworytem tej serii. No i pierwszy mecz to potwierdził, Magic stawiali opór rywalom tylko w pierwszej odsłonie, później do głosu doszli Lakers prowadzeni przez Bryanta i rozgromili naszą ekipę 100 – 75.
W drugim spotkaniu Magic byli rządni rewanżu i chcieli zatrzeć zły obraz gry po game 1. I trzeba przyznać, że zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki. Świetny mecz Lewisa (34 pkt, 11 zb) sprawił, że do samego końca były emocje. Na kilka sek do końca był remis i piłka w rękach Bryanta, ten został jednak zablokowany przez Turka i Magic mieli 0,6 sek na rozstrzygnięcie meczu. Piłka prosto z autu została podana przez Hedo do Lee, który złapał ją będąc w powietrzu, rzucił od tablicy, jednak niestety nie trafił. Dogrywka należała już zdecydowanie do Lakersów, którzy mieli więcej zimnej krwi i wygrali drugie już spotkanie.
Kolejne 3 mecze rozgrywane miały być w Orlando. Spotkanie trzecie w końcu przyniosło radość kibicom hali Amway Arena. Od drugiej kwarty na prowadzenie wyszli w tym meczu gospodarze i nie oddali go do samego końca wygrywając różnicą 4 pkt. W końcówce było nerwów, ale tym razem to Magic wytrzymali presję. Tym samym pierwsze zwycięstwo naszych w historii rywalizacji finałowej stało się faktem, a skuteczność z gry 62,5 % to nowy rekord Finałów.
Pokrzepieni zwycięstwem Magicy chcieli powtórzyć to w meczu nr 4 i doprowadzić do wyrównania w serii. I ponownie muszę to napisać – było bardzo blisko. Przegraliśmy przez osobiste i brak doświadczenia, zarówno zawodników jak i trenera. Wolne w czwartej kwarcie pudłował nawet Turkoglu. Na 11 sek do końca 3 pkt więcej na koncie mieli gospodarze, a na linii osobistych stał Howard, spudłował oba rzuty po czym za 3 trafił Fisher doprowadzając do dogrywki. W dodatkowym czasie Magic nie istnieli, zdobyli tylko 4 pkt przy 12 rywali i to gracze LAL cieszyli się z wygranej.
Spotkanie piąte i jak się okazało ostatnie zaczęło się dobrze dla Magic, którzy objęli prowadzenie 15 – 6. Później do głosu doszli jednak goście z Californii, objęli oni prowadzenie i nie oddali go już do końca. Lakers wygrali różnicą 13 pkt i to oni zdobyli Mistrzostwo NBA.
To był dwudziesty sezon w historii Orlando Magic. Miał on być Magiczny i był!! Myślę, że przed sezonem mało osób postawiłoby na to, że to ekipa z O-Town zagra w Finale NBA. Mistrzostwa zdobyć się nie udało, ale na to jest jeszcze czas. Zabrakło nam trochę doświadczenia i zimnej krwi. Miejmy jednak nadzieję, że zarówno nasi zawodnicy jak i trener wyciągną wnioski z popełnionych błędów i bogatsi w kolejne doświadczenie w przyszłym sezonie ponownie zajdą do Finału i tym razem go wygrają!!
▲ Ukryj ▲