Na początek przedstawię Wam jego początki w NBA, a dopiero później przejdę do czasów, gdy grał dla naszej ukochanej drużyny.
Johnson trafił do najlepszej koszykarskiej ligi świata poprzez draft. Został wybrany z 39 numerem (2. rudna) przez Sacramento Kings, po tym jak spędził kilka lat na uczelni w Charlestone (Płd. Karolina). Jego debiut w NBA miał miejsce 1.11.1997 roku, kiedy to na wyjeździe Kings ulegli Vancouver Grizzlies 96-97. "Dziadek" tamtego dnia zagrał z ławki i zanotował całkiem przyzwoite 7 pkt z 7 rzutów w 19 minut gry jakie otrzymał od trenera. W swoim pierwszym sezonie 29 razy notował co najmniej 10 pkt, a 35-krotnie 5 lub więcej asyst, co jak na średnie 29.4 min dla debiutanta jest wynikiem całkiem przyzwoitym. Na kolejne rozgrywki zdecydował się podpisać kontrakt z Atlantą Hawks, ale w lutym 2000r. został przehandlowany do Orlando Magic (gdzie zaliczył tylko 18 spotkań, w których notował 3.4 pkt). Na sezon 2000/01 ponownie wrócił do Hawks (25 meczy), po czym ci znów go wymienili… tym razem do Cavaliers (28 spotkań). Po takim obrocie spraw na sezon 01/02 Anthony zdecydował się podpisać kontrakt z ekipą z D-League (Mobile Rewelers), ale po pewnym czasie zadzwonili Nets z informacją, że chcą go u siebie. Dla "Sieci" rozegrał 34 mecze i po sezonie, ale raczej przed początkiem kolejnego (wrzesień) zdecydował się ponownie podpisać umowę z Cleveland, którzy zwolnili go jeszcze w październiku. Johnson nie miał szczęścia do drużyn, u których bywał kolejny raz, wcześniej Hawks, a teraz Cavaliers – można było się zirytować… Pomimo takich nieprzyjemnych przeżyć Anthony nie specjalnie się tym przejął, ponieważ jeszcze w październiku 2002 roku ponownie związał się umową z… New Jersey Nets. Rozgrywki 02/03 były dla niego nieco stabilniejsze – w Nets zagrał 66 razy (9-kronie 10 lub więcej punktów, ale tylko 3 razy zanotował 5 asyst) i w tym czasie jego średnie wyglądały następująco 4.1 pkt, ale tylko 1.3 ast.
Johnson w końcu doczekał się dłuższej i wartej "kilka" dolarów więcej umowy. Przed podpisaniem kontraktu z Pacers w swojej karierze zarobił około 4.25 mln $, a sam deal z Indianą opiewał na prawie 5.5 mln za 3 lata. Czy czas spędzony w Indianapolis był udany dla "Dziadka"? Na pewno nie był czasem zmarnowanym – 211 spotkań w barwach Pacers, z czego 96 jako podstawowy zawodnik. W średnio 25.2 minuty notował 7.9 pkt i 3.9 ast. 24 lipca 2006 roku został przehandlowany do Dallas w zamian za Darrella Armstronga, Rawle'a Marshalla oraz Josha Powella. Do czasu zanim ponownie związał się z Magic zaliczył jeszcze ponownie przygody z Hawks i Kings, by jako wolny agent 15 lipca 2008 roku podpisać kontrakt z drużyną Orlando.
Chciałem Wam w krótszy sposób przedstawić jego sylwetkę przed docelowym punktem "Soboty wspomnień", no ale niestety Johnson oprócz Pacers nie mógł sobie znaleźć stałego miejsca w jednym klubie NBA.
Tak więc Johnson w wakacje związał się z Magic dwuletnim kontraktem wartym około 4 mln dolarów.
Zawodnik z nr 8 na koszulce był w zespole z Florydy nominalnie drugim rozgrywającym, ale przez kontuzję barku Jameera Nelsona, który opuścił sporą cześć Regular Season stał się najpierw podstawowym PG, ale później po pozyskaniu Alstona z Rockets, był back-up’em dla Rafera.
W Regular Season "Dziadek" 10-krotnie zdobywał co najmniej 10 pkt (25 season high) i raz uzyskał aż 12 asyst (średnio 2.5). Magic do PlayOffs przystąpili bez Nelsona, który wciąż rehabilitował kontuzjowany bark, tak więc odpowiedzialność za rozgrywanie dzielili Alston i Johnson. Anthony wspierał Magic na tyle ile mógł, ale jego grą ciężko się zachwycać patrząc na statystyki. Miał wielkie serce do gry i zawsze dawał z siebie 100%. Magic jak wszyscy wiemy polegli w Finale z Lakers 1-4 (powrót Nelsona na serię nadal nas wszystkich zastanawia... może bez ryzyka byłoby inaczej?), a Johnson nie zagrał choćby przez chwilę.
Ostatnia prosta…
Sezon 2009/10 był dla "Dziadka" ostatnim w jego profesjonalnej karierze. Wystąpił tylko w 31 meczach, ale i tak gdy grał to czasem zachwycaliśmy się jego grą. Nigdy nie miał problemów z tym, że siedział na ławce, rozumiał swoją rolę i doskonale dogadywał się z kolegami z drużyny. Nie wiem jak Wy, ale ja doskonale pamiętam wygrany na wyjeździe mecz z Hawks, kiedy to Johnson zdobył 17 pkt, 3 ast i Magic z nim na parkiecie byli +14, a on poprowadził nas do zwycięstwa (15 pkt w 4. kwarcie). W PlayOffs zagrał tylko raz w wygranym meczu z Hawks, ale był to już garbage-time. Johnsonowi zdecydowanie ciężej było przebić się do rotacji gdy zdrowy był Nelson, a jego zmiennikiem był Jason Williams. Wykorzystywał te minuty, które otrzymał od Van Gundy’ego, ale nie było ich tak dużo jak sezon wcześniej. Po nieudanych dla Magic rozgrywkach posezonowych nie zdecydował się kontynuować swojej kariery.
Czemu "Dziadek" ? Dokładnie nie wiem, ale chyba ktoś z użytkowników OrlandoMagic.pl kiedyś go tak nazwał i się przyjęło. Wyglądem przypomina sympatycznego staruszka z niewielkim brzuszkiem, ale nie raz potrafił zawstydzić swoich rywali. Bardzo miło wspominam jego czas, który spędził na Florydzie.