Moja przygoda z Orlando zaczęła się właśnie 20 lat temu, dlatego ten artykuł traktuję osobiście i dość długo zajęło mi napisanie go. W tym celu obejrzałem dokładnie wszystkie spotkania z tamtych finałów - po raz pierwszy w życiu, gdyż kibicować Magic zacząłem faktycznie w 1995 roku, ale już po decydującym starciu o mistrzostwo. Dla kibiców pamiętających tamte czas to podsumowanie będzie swego rodzaju przypomnieniem, migawką z historii, młodsi kibice będą zaś mieli szansę poznać bardzo ważny kawałek historii klubu, któremu teraz kibicują.
Mecz nr 1: Magic - Rockets 118 - 120 [OT]
Boxscore,
Link do meczu na YouTubePierwszy mecz Finałów 1995, który odbył się dokładnie 7 czerwca 1995 roku, to był istny dreszczowiec trzymający w napięciu do samego końca, choć początkowo nic tego nie zapowiadało. Na przeciwko siebie stanęły dwie piątki fantastycznych zawodników - Magic: Anfernee Hardaway, Nick Anderson, Dennis Scott, Horace Grant, Shaquille O'Neal; Rockets: Mario Elie, Kenny Smith, Robert Horry, Clyde Drexler, Hakeem Olajuwon. Aktualni wówczas mistrzowie z Houston przystępowali do tych finałów jako drużyna zdecydowanie bardziej doświadczona, ale jednocześnie mająca za sobą dużo gorszy sezon zasadniczy, dlatego też rywalizacja zaczynała się na Florydzie. Warto również dodać, że Magic byli drugą w historii najmłodszą stażem w lidze drużyną, która awansowała do finałów (był to dopiero ich 6. sezon w lidze).
Pierwsze minuty meczu spowodowały euforię kibiców zgromadzonych w Orlando Arena, Magic szybko osiągnęli wysoką przewagę, mimo że już w pierwszej kwarcie 2 faule złapał O'Neal i przesiedział większość tej odsłony na ławce. Mimo to gospodarze kontrolowali przebieg gry i zakończyli pierwszą kwartę mając o 11 oczek więcej na koncie. W drugiej odsłonie do gry powrócił Shaq, a podopieczni Briana Hilla nie zwalniali tempa i w połowie drugiej części gry osiągnęli aż 20 pkt przewagi (57-37). Goście pudłowali sporo osobistych i wyglądali chwilami na zagubionych, zaś Magic w tym momencie spotkania poczuli chyba, że ten mecz już jest wygrany. Ba - zaryzykuję stwierdzenie, że niektórzy z nich widzieli już oczami wyobraźni pierścienie mistrzowskie na swoich palcach. Tymczasem stare wygi z Texasu ani myślały się poddawać, goście zaczęli trafiać z dystansu, a w pomalowanym i na półdystansie brylował Olajuwon. Rockets podgonili wynik i w połowie spotkania tracili do Orlando już tylko 11 pkt (50-61).
Po zmianie stron Rakiety zagrały jedną z najlepszych kwart meczu koszykówki jakie widziałem w życiu. Trafiali jak maszyny zza łuku, a głównym egzekutorem był Kenny Smith (w całym meczu trafił 7 z 11 trójek). Magic wprost przeciwnie - przestali trafiać, chociaż bardzo chcieli odpowiedzieć z dystansu. W połowie trzeciej kwarty mieliśmy już remis, zaś przed rozpoczęciem ostatniej odsłony team z Houston prowadził już 87-80. Na ostatnie 12 minut niesieni dopingiem gospodarze ponownie się zmobilizowali i powoli odzyskiwali kontrolę nad grą. Pod koszem na wyższy poziom wszedł O'Neal, który pomógł swojej drużynie dogonić rywali. W końcówce Magic ponownie wyszli na prowadzenie, a na niespełna minutę do końca mieli 3 pkt więcej od Rockets i piłkę w rękach. Dwie próby rzutów z gry zakończyły się niepowodzeniem, ale za każdym razem piłka trafiała w ręce gospodarzy po zbiórkach ofensywnych. Gdy na zegarze pozostało poniżej 24 sekund goście musieli faulować. Co stało się później większość kibiców Orlando wie...
Dwa osobiste spudłował Nick Anderson, ale ku swojej niekrytej i ogromnej radości zebrał piłkę i był faulowany kolejny raz. Trzeci osobisty - pudło, czwarty osobisty - pudło. Anderson do tej pory rzucał wolne na skuteczności 70%, a w tych playoffs trafił do tego feralnego momentu 40 z 53 takich prób. Tym razem po zbiórce piłka trafiła w ręce Rakiet, a po timeoucie nie kto inny jak Kenny Smith zwiódł Hardawaya i trafił za 3 na dogrywkę. W ostatniej rozpaczliwej akcji Magic, Dennisa Scotta zablokował Horry. Dogrywka była bardzo wyrównana, na 50 sekund do końca meczu gospodarze tracili 3 oczka, lecz Drexlera zablokował O'Neal, zebrał piłkę, po czym... podał ją w ręce rywali, którzy na szczęście spudłowali kolejny rzut. O'Neal zrewanżował się jednak gdy na 5 sekund do końca po wznowieniu z boku zaliczył asystę do Scotta, który rzutem zza łuku wyrównał wynik na 118-118. W ostatniej akcji Houston piłka trafiła w ręce Drexlera, ten penetrował pod kosz, lecz nie trafił layupa contestowanego przez Shaqa. Niestety, fakt że O'Neal utrudnił sprawę Drexlerowi oznaczał, że nie było go przy Olajuwonie, który zdołał dobić piłkę i tip-inem równo z końcową syreną dał zwycięstwo swojej ekipie. Magic przegrali wygrany mecz, dziwny mecz, pełen nieoczekiwanych zdarzeń, który ustawił dalszą część tej rywalizacji...
------------------------------
Mecz nr 2: Magic - Rockets 106 - 117
Boxscore,
Link do meczu na YouTubeMecz nr 2 miał zupełnie inny przebieg niż pierwsze spotkanie, ale podobnie jak mecz rozpoczynający finały - miał swojego bohatera drugiego planu, ponownie z ekipy Houston. Sam Cassell wchodząc z ławki rzucił w tym spotkaniu 31 pkt w 30 minut i walnie przyczynił się do drugiego zwycięstwa Rockets.
Obie drużyny zaczęły ten mecz nieskutecznie, Magic próbowali indywidualnych akcji, zbyt indywidualnych, a gra po obu stronach parkietu była bardziej chaotyczna niż w meczu nr 1. W połowie kwarty zarówno Olajuwon jak i O'Neal mieli po 2 faule, ale pozostawali na boisku. Pierwsi kilku-punktową przewagę osiągnęli goście z Texasu, ale po dwóch trójkach Scotta Magic doprowadzili do remisu po 18. Od tego momentu gospodarze nie trafili już z gry w tej odsłonie, której końcówkę na ławce przesiedział Shaq, a Rakiety spokojnie robiły swoje i po 12 minutach odskoczyły na 28-19. W drugiej części gry było jeszcze gorzej, Magic pchali się pod kosz, dostępu do którego szczelnie bronili goście, którzy skutecznymi akcjami osiągnęli przewagę 41-25. Świetne zawody rozgrywał Olajuwon, a poza wspomnianym na początku Cassellem, fajną zmianę dał w Houston role player Chucky Brown. Gracze w czerwonych strojach mieli już 18 pkt więcej na koncie, wtedy sytuację próbował ratować Hardaway, który wracając z ławki na boisko dostał niesamowite owacje (w ogóle atmosfera w hali była niesamowita, a kibice mimo wysokiej przewagi rywali spisywali się świetnie). Sam Penny nie był jednak w stanie odpowiedzieć gościom i w połowie spotkania mieliśmy aż 22 pkt przewagi Rockets.
W drugiej połowie niesieni dopingiem Magic zaczęli niwelować straty i szybko zmniejszyli przewagę do 14 oczek. Nie potrafili jednak utrzymać tempa przez własne błędy, za które doświadczeni Rockets karali bezlitośnie i ponownie zrobili ponad 20 pkt różnicy. Hardaway i tym razem próbował ratować sytuację, trafił dwie trójki, ale prawdziwym x-factorem był Cassell, który pokazał się również w ostatniej akcji trzeciej kwarty i trafiając równo z syreną ustalił wynik na 90-71 przed ostatnimi 12 minutami gry. W decydującej odsłonie gospodarze przeprowadzili kolejny atak i po trójce Shawa zmniejszyli straty do 11 oczek na 3 minuty do końca. Co więcej, mieli szansę jeszcze bardziej zbliżyć się do rywali, jednak chcieli to zrobić za szybko i podejmowali zbyt szybkie decyzje rzutowe. Do tego popełniali straty w kluczowych momentach gdy jeszcze można było powalczyć o zwycięstwo i ostatecznie przewaga 11 pkt utrzymała się do końca, a Rockets wygrali 117-106.
Kluczem do zwycięstwa gości okazały się punkty z ławki - 41-11 dla Houston, głównie za sprawą Cassella. Magic mogli liczyć tylko na O'Neala i Hardawaya - odpowiednio 33 i 32 pkt, reszta zagrała słabo. Doświadczenie Rockets było kolejnym powodem ich wygranej w meczu nr 2, nie dali oni wyrwać sobie zwycięstwa prowadząc wysoko, jak to miało miejsce w przypadku Magic w pierwszym starciu.
------------------------------
Mecz nr 3: Rockets - Magic 106 - 103
Boxscore,
Link do meczu na YouTubeMagic do Texasu jechali po swoją ostatnią szansę - zwycięstwo w meczu nr 3, które dawałoby jeszcze nadzieje. I zaczęło się nieźle, pierwsza kwarta była grana punkt za punkt, a generałem Magic w pierwszych minutach był Horace Grant, który zdobył 10 z pierwszych 13 pkt dla Orlando i wyprowadził drużynę na prowadzenie 13-9. Przewagi tej nie udało się powiększyć i po pierwszej kwarcie Magic prowadzili 30-28. W drugiej odsłonie, po raz kolejny w tej serii, wyszło niedoświadczenie i młodość ekipy z Florydy. Magic prowadzili już 51-42 po tym jak zanotowali run 12-2 za sprawą celnych rzutów Shawa i Hardawaya i wydawało się, że odjadą gospodarzom na bezpieczną różnicę. Tymczasem od tego momentu goście przestali grać i do końca drugiej kwarty zdobyli ledwie 2 pkt. Rockets odpłacili się takim samym runem i w połowie spotkania objęli prowadzenie 54-53.
Po zmianie stron świetnymi akcjami i indywidualnymi starciami uraczyli kibiców środkowi O'Neal i Olajuwon. Po akcjach Shaqa, a także dwóch trójkach Andersona Magic osiągnęli 5 oczek przewagi. Wówczas jednak, zamiast starać się spokojnie kontrolować mecz i budować przewagę, zaczęli ciskać zza łuku, a ponieważ z celnością mieli problem (w całym meczu 8/31 za 3, w tym 1/9 Scotta) to Rockets ponownie doprowadzili do remisu na koniec trzeciej części gry. W ostatniej odsłonie Magic szukali swojej szansy w O'Nealu, przez którego przechodziła większość akcji. On sam nie był jednak w stanie pociągnąć drużyny i po błędach Orlando gospodarze osiągnęli 5 pkt przewagi. Ostatnia szansa dla gości miała miejsce na 35 sekund do końca, gdy po celnym jumperze Granta strata do Rakiet wynosiła tylko 1 pkt. Niestety w kolejnej akcji Magic nie upilnowali Horry'ego, który obsłużony podaniem od Hakeema trafił trójkę. Gdy Brian Hill rysował akcję na kilka sekund do końca - twarze zawodników Magic pokazywały, że oni już nie wierzą w zwycięstwo. Gracze z Texasu wygrali 106-103 i objęli prowadzenie 3-0.
Tym razem kluczowe role w obu drużynach odgrywały wyjściowe składy. Magic mieli za mało wsparcia dla Shaqa od pozostałych graczy i chyba w tym należy szukać głównej przyczyny porażki.
------------------------------
Mecz nr 4: Rockets - Magic 113 - 101
Boxscore,
Link do meczu na YouTubeMecz nr 4 to było spotkanie absolutnie ostatniej szansy dla Orlando i to nawet nie na powrót do gry o mistrzostwo, ale o uratowanie twarzy i honoru. Zaczęło się dla nich źle, Olajuwon grał jak wirtuoz, Magic nie potrafili skonstruować akcji zakończonej punktami, a Rakiety grały z taką lekkością i łatwością jakby piłka kleiła im się do rąk. W połowie pierwszej odsłony gospodarze prowadzili już 18-7. Wtedy jednak Magic przycisnęli i zmusili rywali do spudłowania 6 kolejnych rzutów z gry, w samej końcówce to właśnie goście lepiej egzekwowali swoje akcje i po 12 minutach było tylko 23-21 dla Rockets. W drugiej odsłonie Magic świetnie rzucali za 3 i już na początku wyszli na prowadzenie, a po rzutach zza łuku rezerwowych Bowiego i Shawa wynik brzmiał 37-32. Gospodarzom udało się wyrównać, ale kolejne trójki Magic znów pozwoliły im odskoczyć i w połowie spotkania było 51-47 dla Orlando.
Po zmianie stron gra była bardzo zacięta i wyrównana, choć początkowo to Rockets zaliczyli zryw i po akcjach Smitha i Olajuwona wyszli na prowadzenie 59-56. Magic przycisnęli jednak w obronie, wymuszali błędy 24 sekund, a bardzo dobrze spisywali sie liderzy - O'Neal i Hardaway. W ostatniej akcji tej odsłony świetnie zagrał Cassell, który wkręcił się w pomalowane i wyprowadził Rakiety na prowadzenie 77-76. Wszystko rozstrzygnęło się w ostatniej części gry, Magic zaczęli się gubić, a Rockets świetnie wykorzystywali kontry i szybko uciekli na 85-78. W pewnym momencie rozszalał się Mario Elie, który trafiał za 3 i wprawiał publiczność w euforię gestami przypominającymi przesyłanie całusów. Na 4 i pół minuty do końca gospodarze osiągnęli 10-punktowe prowadzenie i to był ten moment gdy de facto było już po meczu. W grze Orlando pojawił się chaos i straty, akcje w ataku przechodziły praktycznie tylko przez O'Neala, a z upływem czasu Magic faulowali rywali, którzy świetnie wykonywali osobiste. Stało się, Rockets wygrali 113-101 i zdobyli mistrzostwo wygrywając całą serię 4-0.
Rewelacyjny mecz zagrał Olajuwon, który uzbierał 35 pkt i 15 zb. Świetnie wspierali go Horry i Elie, którzy trafili po 4 trójki i każdy z nich zdobył ponad 20 pkt. W Magic po 25 oczek uzbierali O'Neal i Hardaway, a z ławki 5 razy zza łuku trafił Shaw.
------------------------------
Patrząc na wynik 4-0 można odnieść wrażenie, że w tym finale zagrały dwie zupełnie inne jakościowo drużyny i że Rockets byli w każdym elemencie gry zdecydowanie lepsi od Magic. To nie prawda... Drużyna z O-Town zasłużyła na chociaż jedno zwycięstwo w tej serii, niestety nie udało się go wywalczyć. Wielu twierdzi, że gdyby nie porażka w tym pierwszym meczu - to Magic byliby mistrzami w 1995 roku. Ja osobiście jestem daleki od takiego stwierdzenia, jednak zgodzę się, że okoliczności porażki w meczu nr 1 odcisnęły piętno na tych młodych zawodnikach i tkwiły w ich psychice przez całe finały. Pat Williams, ówczesny GM Magic, a obecnie Senior Vice President, widząc tłum cieszących się kibiców w Houston z autokaru, którym odjeżdżała drużyna powiedział - "Tak powinni się cieszyć kibice w Orlando"...
MVP został oczywiście Olajuwon, który grał jak profesor i do tego z polotem, lekkością i wirtuozerią. To co robił Hakeem nie ma za wiele wspólnego z tym jak wygląda gra dzisiejszych centrów. Olajuwon zaliczył w serii finałowej średnie 32,8 pkt, 11,5 zb i 5,5 ast na mecz. W drużynie z Orlando brylował bezpośredni rywal Olajuwona - Shaq O'Neal, który grał bardziej fizycznie niż swój konkurent, ale i tak z większą finezją niż obecni środkowi. Shaq zaliczył w finałach 28 pkt, 12,5 zb oraz 6,3 ast na mecz.
Dla Rockets było to drugie z rzędu mistrzostwo, a zdobyli je jako najniżej rozstawiona przed playoffs drużyna w historii (6. miejsce na Zachodzie). Rakiety nie miały przewagi parkietu w ŻADNEJ serii tych rozgrywek posezonowych. Imponujące, to się nazywa doświadczenie. Polecam Wam obejrzenie tych finałów, mimo że nie zakończyły się one sukcesem Magic warto poznać z bliska ten kawałek historii, bardzo ważny kawałek. BE MAGIC!