Ostatni mecz
Kia Center, Orlando, FL
15/16.04.2025

Play-In
B
o
x
95 : 120
Awans do PO: Magic
Kolejne mecze
WYJAZD

nd
20.04
21:30
WYJAZD

śr/czw
23/24.04
01:00
DOM

pt/sb
25/26.04
01:00
Southeast Division
DrużynaWL%
Orlando Magic 41410.500
Atlanta Hawks 40420.488
Miami Heat 37450.451
Charlotte Hornets 19630.232
Washington Wizards 18640.220
Liderzy
Punkty Zbiórki
Banchero 25,9
F. Wagner 24,2
Suggs 16,2
Banchero 7,5
Carter Jr. 7,2
Bitadze 6,6
Asysty Przechwyty
Banchero 4,8
F. Wagner 4,7
Suggs 3,7
Suggs 1,5
Caldwell-Pope 1,3
F. Wagner 1,3
Bloki Minuty
Bitadze 1,4
Isaac 1,1
Suggs 0,9
Banchero 34,4
F. Wagner 33,7
Caldwell-Pope 29,6
Shoutbox
Niedziela wspomnień: TOP 10 - miejsce 4.
Autor: jingles | Data dodania: 06.04.2025, 21:31
jingles

4. Nick Anderson

Nick Anderson! Bez wątpienia legenda Orlando Magic i moim zdaniem - kolejny po O'Nealu kandydat do zastrzeżenia numeru, ba - powinien dostąpić tego zaszczytu jako pierwszy. Zastrzeżenie Shaqa było jednak bardziej medialne. Lider pod względem rozegranych spotkań w barwach Magic, pierwszy własny pick w drafcie Orlando, kluczowy gracz Magic przez 10 sezonów. Autor najbardziej dramatycznego momentu w historii drużyny i w efekcie największego "what if" w historii O-Town. Mój czwarty ulubiony gracz w historii.

Nick Anderon został wybrany z 11. numerem Draftu NBA 1989 - pierwszego, w którym uczestniczyła debiutująca w NBA drużyna ze środkowej Florydy. Nick dołączył do zbieraniny graczy wybranych w expansion draft i w zasadzie od razu stał się ważną postacią drużyny. Swój debiutancki sezon zakończył ze średnimi 11,5 pkt, 3,9 zb, 1,5 ast na mecz trafiając prawie 50% z gry i... 6% za 3 - najgorzej w drużynie spośród graczy, którzy oddali choć jeden rzut zza łuku (Anderson oddał ich 17 i trafił 1).

W kolejnych sezonach jego rola w drużynie rosła. Najlepsze statystycznie były dla niego sezony numer 3 i 4 na Florydzie, w obu notował średnio 19,9 pkt i kręcił się w okolicach 6 zb i 3 ast na mecz. W kolejnych latach naturalnymi liderami Magic stali się Shaq i Penny, a Andersonowi przypadła rola tego trzeciego. Zawsze był jednak solidny, szczególnie że wyróżniał się ponadprzeciętną obroną. Dodatkowo mógł grać na kilku pozycjach (2-4), co czyniło go graczem elstycznym i uniwersalnym. Poprawił też rzut za 3, jeszcze tylko w drugim sezonie miał nieco poniżej 30% zza łuku, ale w kolejnych 8 sezonach w barwach Orlando nigdy nie zszedł poniżej tej granicy, a w sezonie 94-95 trafiał jak rasowy strzelec - 41,5%.

Anderson był jedną z kluczowych postaci ekipy, która w 1995 roku, po raz pierwszy w historii, awansowała do Finału NBA. Wierny kompan O'Neala i Hardawaya, absolutnie kluczowy gracz trenera Briana Hilla. Człowiek, który zepsuł powrót Jordana do NBA, kradnąc mu piłkę zza pleców w ostatnich sekundach pierwszego meczu drugiej rundy playoffs w 1995 roku, co pozwoliło Magic rozpocząć tę serię od zwycięstwa i wygrać ją ostatecznie 4-2.

Świetne występy Andersona w tych playoffach przyćmiewa jednak fakt, o którym na pewno wiedzieliście, że wspomnę gdy tylko zobaczyliście jakiego zawodnika chcę opisać. Wydarzenie to zostało już odmienione przez wszystkie przypadki i przeanalizowane na różne sposoby więc tutaj telegraficzny skrót. A mowa oczywiście o największym "what if" w historii Orlando Magic. Większym IMO od niedoszłego przyjścia Duncana, większym od nietrafionego alley-oppa przez Courtneya Lee w Finałach z Lakers. Mowa o czterech osobistych.

Pierwszy mecz Finału z Rockets, rozgrzana do czerwoności Orlando Arena. Magic świetnie zaczynają mecz, mają kilkanaście punktów przewagi, w trzeciej kwarcie goście doganiają Magic, zza łuku szaleje Kenny Smith, ale w końcówce gracze z O-Town wychodzą na 3 pkt prowadzenia. Jest niecała minuta do końca, gospodarze mają piłkę, pudłują z gry, ale zbierają w ataku, w ponowieniu to samo, znów zbierają. Do końca jest mniej niż 24 sek, Rockets muszą faulować, Magic przed tym uciekają, ale na 10 sek do końca udaje się posłać na linię osobistych Nicka Andersona, którego średnia z linii FT to 70%. Olajuwon i Rudy Tomjanovich nie wierzą już w zwycięstwo.

Anderson pudłuje pierwszy osobisty. Widać frustrację, ale i motywację. Drugi rzut, również pudło, oba za lekko. Drexler podbija piłkę, ale jej nie łapie, ta trafia w ręce Andersona, który znów jest faulowany, a w euforii siedząc na boisku wali pięściami w parkiet. Trzeci rzut - tym razem za mocno, Nick znów w złości odwraca się od kosza jak przy pierwszej próbie. Uśmiecha się, wie że to niemożliwe, żeby spudłował również czwarty raz. Pudłuje. Znów za mocno. Tym razem gracze Houston nie śpią, piłka trafia do Smitha, który bierze czas. A potem robi to co przez cały mecz - trafia za 3 po zgubieniu obrońcy. 1,6 sek do końca, Dennis Scott zostaje zablokowany, dogrywka. W niej Rockets wygrywają. Tak jak kolejne 3 spotkania. Deklasacja, nokaut, sweep, 4-0 i ekipa z Teksasu broni mistrzostwa sprzed roku.

Nie wiemy i nigdy się nie dowiemy co by było, gdyby Anderson trafił choć jeden z tych rzutów. To co wiemy, to że Nick pozostał wierny drużynie, nawet po odejściu Shaqa po kolejnym sezonie (z resztą powitał go w jego pierwszym meczu w barwach Lakers w O-Town game-winnerem zza łuku). Razem z Pennym byli liderami osłabionej odejściem najlepszego gracza drużyny, ale nie zdołali wnieść Magic na poziom choćby zbliżony do tego z O'Nealem w składzie. Historia gry w O-Town skończyła się dla Andersona po sezonie 1998-99 gdy został wymieniony do Sacramento za Tariqa Abdul-Wahada oraz wybory w drafcie. W Kings Nick zaliczył jeden udany sezon, jeden koszmarny (21 meczów z ławki), a karierę zakończył po równie beznadziejnej, 15-meczowej przygodzie w Memphis.

Bohater tego artykułu do dzisiaj pozostaje związany z Orlando Magic. Często możemy zobaczyć go podczas meczów, w wywiadach przedmeczowych bądź w przerwie, pracuje w community relations department (nie wiem jak to napisac po polsku, żeby nie brzmiało głupio :D). Mimo, że pamiętamy go głównie z tych nieszczęsnych osobistych, to chciałbym zostawić Was po tym tekście z innym wrażeniem, z takim, że to jeden z najbardziej oddanych drużynie graczy, legenda Magic, wierny do dziś człowiek tej organizacji. Moim zdaniem Magic powinni zastrzec jego numer, ode mnie Nick zawsze będzie miał ogromny szacunek!!!

A na koniec kilka najlepszych momentów Andersona w barwach Orlando Magic.

1. Przechwyt na Jordanie - LINK

2. Game-winner w powrocie Shaqa do O-Town - LINK

3. 50 pkt przeciwko Nets - LINK


----------


skrzatos

4. Dwight Howard

U Mariusza na 5. miejscu, a u mnie na 4. Ważna postać mojego początkowego kibicowania Orlando Magic, z pewnością najlepszy center Orlando jakiego miałem okazję oglądać. 621 spotkań (3. miejsce tuż za Nickiem Andersonem i Jameerem Nelsonem), 22471 minut – najwięcej w historii dla organizacji z Florydy, oczywiście najwięcej wykonanych (5727) oraz trafionych (3366) rzutów osobistych. Ofensywne zbiórki (2266)? Oczywiście. Defensywne? 5806 – 1. miejsce, co łącznie daje 8072 – najlepiej w historii całej drużyny Magic. Oprócz tego 1344 bloków (1. miejsce), no ale humorystycznie można dodać, że i najwięcej strat (1930) oraz fauli (2002).

Po tych statystykach widać, że komukolwiek będzie ciężko przebić Howarda jeśli chodzi o rubrykę all-time w Magic. Co prawda nasz "silny skrzydłowy" nie wygrał nagrody Rookie of the Year (pomyślimy jak to możliwe), był dopiero trzeci za Emeką Okaforem oraz Benem Gordonem. W swoim debiutanckim sezonie Dwight zaliczał średnio 12 pkt, 10 zb, 1,7 blk, ale jego noty były nieco niższe od Okafora, który spędzał na parkiecie średnio 3 minuty więcej niż nasz zawodnik. Howard dopiero w swoim trzecim sezonie w Magic zaczął stale grać na pozycji centra, a podsumowanie kariery Dwighta napisał jingles, które możecie przeczytać TUTAJ. Ja nie będę Wam przytaczał tego jak przebiegała jego kariera w Magic, bo świetnie zrobił to już Mariusz, ale pokażę Wam to z czego ja najbardziej zapamiętałem Dwighta Howarda w barwach naszej ukochanej drużyny.

Po nieudanych finałach 2009, gdy w offseason do ekipy Magic dołączył Carter pomyślałem sobie: "teraz to już wygramy finały NBA"... nic bardziej mylnego. Rozgrywki 2008/09 były najlepsze od czasów kiedy graliśmy ostatni raz w finałach NBA (1995), a zamiast lepiej z każdym sezonem było gorzej. Choć Howard grał naprawdę świetnie, w sezonie 2010/11 runner-up na MVP sezonu zasadniczego (wygrał fenomenalny wtedy Derrick Rose), najlepszy obrońca ligi oraz pierwsza piątka NBA All-Team. 66 double-double, 16 meczów na min. 30 punktów i 35 z min. 15 zbiórkami. W playoffach dał z siebie wszystko, kapitalny pierwszy mecz z Hawks choć przegrany – Dwight zaliczył 46 punktów i 19 zbiórek. Highlighty z tego meczu możecie zobaczyć TUTAJ. Magic odpadli w pierwszej rundzie, ale średnie na poziomie 27 pkt, 15,5 zb oraz 1,8 blk robią wrażenie. Szkoda tylko, że nie miał odpowiedniego wsparcia i praktycznie sam walczył z Atlantą... To były ostatnie PlayOffy Howarda w koszulce Orlando Magic...

W sezonie 2011/12 Howard dostarczył nam jeszcze jeden monster game na 46 pkt, 23 zb i 4 stl oraz 2 bloki, wędrując aż 39 razy na linię rzutów osobistych. Strach pomyśleć na ilu punktach by skończył mecz jeśli trafiłby nieco więcej niż 21 rzutów. Highlights

Z takich spotkań które zapadły mi jeszcze w pamięć było starcie w Amway Center z Oklahomą City Thunder z sezonu 2010/11. Highlights 40 pkt, 15 zb, 6 blk i wielkie 23-punktowe zwycięstwo Magic.

Howard zostawił po sobie wiele świetnych momentów – jedne z lepszych możecie sobie przypomnieć TUTAJ.

Dwight jest niewątpliwe jednym z lepszych zawodników w historii, którzy nosili na sobie koszulkę Magic. Szkoda tylko, że nie udało mu się osiągnąć najważniejszego z Magic, tego co udało mu się kilkanaście lat później z Lakers. Mimo wszystko mistrzostwo mu się należało, bo to fajna klamra dla jego całej kariery. Czasem trochę za bardzo uśmiechnięty i głupkujący, co sprawiało wrażenie, że nie było wiadomo czy zawsze zależało mu na 100%.
Komentarze
Nick: Rejestracja
E-mail:

| Zapomnij
Content Management Powered by CuteNews